Polska po zakończeniu II wojny światowej znalazła się za tzw. żelazną kulturą. Do 1989 roku panował tu komunizm i jeden, obowiązujący format dla wszystkich działań, również kulturalnych, których główną funkcją miało być wychwalanie panującej władzy. A jednak i w tych trudnych czasach powstawały miejsca, instytucje, ruchy, które stwarzały przestrzeń ograniczonej wolności, oderwania się od trudnej i szarej rzeczywistości Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Takim wyjątkowym zjawiskiem była Piwnica pod Baranami – kabaret literacko-artystyczny założony w 1956 roku w podziemiach zabytkowego pałacu Potockich w Rynku Głównym w Krakowie przez ówczesnych studentów, w tym Piotra Skrzyneckiego, Bronisława Chromego i Krzysztofa Pendereckiego.
Niepozorna piwnica szybko stała się miejscem spotkań krakowskiej elity intelektualno-artystycznej: lekarzy, prawników, malarzy, fotografów, literatów, muzyków, rzeźbiarzy, aktorów, reżyserów. Gromadziła zarówno osobistości świata nauki, jak i artystyczną bohemę. Piwniczne występy, piosenki, wydarzenia plenerowe, humorystyczne jubileusze obnażały absurdy ówczesnej rzeczywistości i stały się formą (zarówno dla twórców, jak i odbiorców działań) odreagowania skomplikowanej i zakłamanej rzeczywistości PRL-u. W latach 60. XX wieku swoje schronienie znalazł w Piwnicy również jazz, na który władze komunistyczne nie spoglądały przychylnie. Legendą i spiritus movens Piwnicy stał się Piotr Skrzynecki (1930–1997) - ekscentryczny konferansjer, niezrównany improwizator, artysta i organizator wszelkich piwnicznych działań. W 1989 roku artyści Piwnicy pod Baranami, podobnie jak większość polskiego społeczeństwa, cieszyli się z upadku komunizmu w środkowej Europie. Śmierć Piotra w 1997 roku zamknęła pewien etap działalności najsłynniejszego polskiego kabaretu 2. połowy XX wieku. Przez Piwnicę przewinęło się mnóstwo znanych polskich artystów, m.in. Krzysztof Komeda, Tomasz Stańko, Ewa Demarczyk, Zbigniew Preisner. A środowisko ludzi zaprzyjaźnionych z Piwnicą i jej sprzyjających tworzyły tak znane postacie, jak Andrzej Wajda, Czesław Miłosz, Sławomir Mrożek, Jerzy Turowicz i wiele innych. Kabaret działa do dziś, wciąż spotkać można w nim tych samych artystów, co trzydzieści, czterdzieści lat temu, nadal przychodzą tu stali bywalcy, którzy zapraszają tu nowe pokolenia widzów.
Zdjęcie przedstawia artystów Piwnicy pod Baranami podczas jednego ze spektakli. Od prawej widoczni są: Krzysztof Litwin, Mirosław (Miki) Obłoński i Tadeusz Kwinta.
Sfotografowani artyści pojawili się na deskach kabaretu u samych jego początków. Najpierw przyszedł z gitarą Krzysztof Litwin, student grafiki i malarstwa na krakowskiej ASP, wcześniej absolwent szkoły Kenara w Zakopanem i Liceum Plastycznego w Krakowie. Początkowo nie chciał podobno nic mówić do publiczności i postanowił siedzieć tyłem do widowni. Zmuszany raz po raz do kolejnych recytacji szybko wyrósł na prawdziwą gwiazdę wielogodzinnych sobotnich spektakli piwnicznych, ale też na prawdziwą gwiazdę kina. Zagrał w około osiemdziesięciu filmach, a odkrył go w 1959 roku Wojciech Jerzy Has. Jednak sam Litwin przyznawał, że najlepiej czuje się w Piwnicy. Dlatego przez długi czas łączył te dwa światy, póki z Piwnicy nie odszedł, by jednak później jeszcze do niej wielokrotnie wracać, podobnie jak inni zarażeni kabaretem. A gdy już występował, to z przytupem – półnago z nieodłączną gitarą albo przebrany w skąpy biustonosz z zaplecionymi warkoczykami à la Karin Stanek jako egzotyczna piękność czy upozowany na niezbyt rozgarniętego przedstawiciela ówczesnej władzy w krzywo naciągniętym swetrze i chustce na głowie. Do tego ciągle stroił miny i śpiewał własne kompozycje, na przykład z Barbarą Nawratowicz i Kiką Lelicińską w Tercecie Girls. Litwin był autorem pierwszego piwnicznego hymnu Ja ci śrubkę wkręcę w radio, o, Leokadio... Publiczność kochała te wygłupy.
Zaraz po Litwinie do Piwnicy zaczął też zaglądać Tadeusz Kwinta, wkrótce aktor równie dobrze znany ze srebrnego ekranu, jak i i z wielu sztuk teatralnych. W 1957 roku w blasku piwnicznych świec i ognia z kominka melorecytował bardzo niepoprawny politycznie tekst-litanię Leszka Kołakowskiego: Od Państwa, w którym jest więcej szpiegów niż pielęgniarek (…); Od Państwa, w którym produkuje się znakomite odrzutowce i nie produkuje się żyletek (…); Od Państwa, którego rząd zawsze wie, jaka jest wola ludu, zanim go spyta o zdanie; Wybaw nas Panie! Występ odbył się tylko raz, bo cenzura zdjęła go z programu. W jednym z kolejnych numerów, zaledwie delikatnie interpretując, odczytał opublikowane w gazetach przemówienie sekretarza Dmitrija Szepiłowa z KC KPZR: Społeczeństwo socjalisticzne jest ucieleśnieniem wiosny ludzkości. Ożywczy wicher październikowy rozpędził i rozwiał mgły dekadentyzma, estetyzma i oderwanego od życia formalizma. (…) My byli w Paryże… – ciągnął zawodząc z rosyjska. Wystarczyło tylko tyle, by wywołać na sali salwy śmiechu. Recytował też opowiadanie Mrożka o pochodzie pierwszomajowym i odgrywał sporo wymagających sprawności fizycznej scen. To właśnie jemu podarował swój tekst Konie apokalipsy Wiesław Dymny, do którego muzykę napisał Zygmunt Konieczny. I pieśń ta, nim stała się słynna dzięki Ewie Demarczyk, była śpiewana z sukcesem przez Kwintę.
Miki Obłoński nigdy nie ukrywał, że brak mu było wiary w to, że może dołączyć do NICH, tak zdolnych, przebojowych, kreatywnych. Chciał do Piwnicy dostać się jako student Politechniki Krakowskiej, ale udało mu się to dopiero jako studentowi historii sztuki. Najpierw ucieszył się, że pozwolono mu zamiatać. Później awansował i przez kilka miesięcy pełnił rolę bramkarza razem z Henrykiem Ciosem, przyszłym scenografem. Pracowali tak sumiennie, że pewnego razu nie wpuścili do środka Zygmunta Koniecznego, bo wydał im się, cóż, nieodpowiedni do miejsca. Obłoński zadebiutował w Piwnicy piosenkami usłyszanymi pewnego razu od potomkini rodu Serafińskich z Wiśnicza, krewnej samego Matejki. Stara pani Serafińska miała podobno album z mnóstwem nut i piosenek, komponowała też własne utwory do wierszy młodopolskich poetów. Melodie same wpadły Obłońskiemu w ucho, teksty przepisał. W czerwcu 1959 zadebiutował w programie Śmierć w kawiarni, odtworzył zasłyszany repertuar. Dziś już sam nie wie, czy śpiewane latami piosenki Niech żyje śmiech albo Milutka, malutka to jego własne kompozycje czy też pani Serafińskiej.
Na zdjęciu wykonanym prawdopodobnie w 1976 roku podczas jubileuszu XX-lecia Piwnicy pod Baranami widzimy artystów powracających do występów z początków istnienia kabaretu, być może śpiewających przedwojenną piosenkę z repertuaru Eugeniusza Bodo Ach Ludwiko.
Interesuje Cię temat Sztuki sceniczne?
Otrzymuj aktualności w spersonalizowanym newsletterze Culture Weekly
Wszystko gotowe
W tym tygodniu otrzymasz swój pierwszy newsletter Culture Weekly.