W tekście „Moja droga do teatru śmierci” Kantor pisze: „W »Nadobnisiach i koczkodanach«, w Teatrze Niemożliwym, zrobiłem pułapkę na iluzję. Cały spektakl odbywał się właściwie w szatni, w realności najniższej rangi w teatrze. Szatnia jest – zwłaszcza w Polsce – taką instytucją, którą każdy by chciał ominąć, ale ona jest brutalna i nieodzowna. (…) Otóż cały spektakl odbywał się właściwie w tym miejscu najniższej rangi – w szatni. Było dwóch szatniarzy, którzy swój regulamin szatni narzucali nie tylko całej widowni, ale całej sztuce – wszystkim artystom. To była degradacja stanu artystycznego do poziomu szatni. Ale równocześnie wtedy zrobiłem jeden wyłom: mianowicie stworzyłem zaplecze. Była to ostatnia salka, zamknięta ruchomymi drzwiami, na których był napis: Wejście do teatru. I tam za tymi drzwiami był teatr. Nikt tam nie mógł wejść. Stamtąd wyrzucało się aktorów, którzy tam się gromadzili, ponieważ aktor zawsze dąży do fikcji i do iluzji. To było moje wielkie odkrycie po wielu latach, że aktor dąży do iluzji i tam było jego miejsce. Stamtąd go natychmiast wyrzucano i to, co on reprezentował, działo się wobec zgromadzonej sali w szatni, bo to była w końcu sala – tyle że kolosalna. Te urządzenia szatni były trochę podobne do urządzeń jatki. Aktor, który był wyrzucany z teatru na zewnątrz, reprezentował wobec widzów swoje resztki, resztki tego, co tam w tej iluzji przeżył, co przedstawiał w sposób niewidzialny (…). Otóż cały ten teatr, cały ten Witkiewicz, odbywał się za drzwiami. To, co publiczność widziała, to były tylko resztki, które aktor wyrzucał za siebie po wyrzuceniu go za drzwi.”